Licznik odwiedzin:




Tindjassé – luty 2003
Pora sucha w pełni, słońce piecze coraz mocniej a wody brakuje coraz bardziej. Czas by drążyć studnie – źródło czystej wody. Pierwsze prace rozpoczęliśmy już przed świętami Bożego Narodzenia. Niestety najwięcej problemów sprawia dojazd do wiosek w buszu, tych najbardziej oddalonych od Sokodé. Droga fatalna, czasmi odcinek 75 kilometrowy  trzeba pokonać w ciągu 4 godzin. Już na miejscu, przy kopaniu studni pojawiła się skała i następny problem gdyż trzeba było użyć młota pneumatycznego.
Przedwczoraj mieliśmy prawdziwy maraton, gdzieś ok. 3 godz. drogi od miasta, na drodze w pełnym buszu zerwał się hak holowniczy w samochodzie, a wieczór już zapadał. Zostawiliśmy kompresor i pojechaliśmy do miasta pospawać hak, kiedy wrócilismy spowrotem do buszu było już po pierwszej w nocy. Zahaczyliśmy na nowo kompresor, ale nasza radość trwała krótko, gdyż po 11 km. znowu wszystko się zerwało i wtedy już musieliśmy wracać do Sokodé by to wszystko przerobić. Na miejscu byliśmy już po szóstej rano, ponad 22 godz. w samochodzie, w warunkach czysto terenowych. Na szczęście udało nam się wszystko naprawić i pod wieczór byliśmy już z kompresorem w domu.
Dzisiaj po południu wyruszamy do następnej wioski, ale tym razem blisko, tylko ok 20 km od Sokodé a i droga jest dosyć dobra. Chcemy jak najwięcej studzień skończyć przed deszczami, zatem każdy dzień jest cenny.

Taworeda – kwiecień 2003
Trzy miesiące temu, jadąc z wioski, zatrzymałem się u byłego katechisty. Jego żona trzymała dziecko, bardzo osłabione, nawet nie potrafiło już płakać. Ojca dziecka nie było, szukał ziół dla swojej córki. Zobaczywszy, w jakim stanie jest maleńka Chantal, natychmiast poleciłem aby przyjechali do szpitala. Nazajutrz wcześnie rano wszyscy troje byli już w Sokodé. Okazało się, że dziecko ma anemię, jest odwodnione i osłabione, w wyniku czego oczywiście i malaria się odezwała. Rodzice zbyta długo zwlekali z leczeniem i niewiele brakowało do śmierci.
W zeszłą niedzielę jej rodzice zamówili Mszę św. dziękczynną i zaprosili mnie do siebie - piękny, duży kogut był wyrazem wdzięczności całej rodziny… a smakował jak nigdy.

Soboua – maj 2003
Wieczorem katechista z jednej wioski przychodzi i mówi, że pewien młodzieniec został ukąszony przez węża. Próbowali już szukać pomocy u znachora, fetyszera i nic nie pomogło. Następnego dnia wziąłem motor by przywieźć chorego do Sokodé – dla samochodu droga nieprzejezdna. W wiosce ludzie zajęci codzienną pracą, pytam o chłopca i słyszę, że stan jego jest bardzo ciężki. Zatroskana rodzina znalazła juz kogoś kto mógłby przewieźć praiwe już nieprzytomnego do szpitala. Już go wiązali do kierujacego, by czasem po drodze nie spadł. Widząc naglącą sytuację szybko pojechałem po samochód, by odebrać młodzieńca już za rzeką i dalej go przewieżć do szpitala.
Udało się dotrzeć do szpitala, ale chłopak nie mógł już sam wyjść z auta, czasami tracił przytomność. Po natychmiastowej akcji i szybkim zakupie lekarstw (lekarstwa najpierw trzeba kupić, by poźniej być leczonym), chory od razu otrzymał kroplówkę ze środkiem przeciw trującemu jadowi żmii. Stan chłopca był bardzo ciężki gdyby czekać jeszcze kilka minut to już nic nie dałoby się zrobić. Rodziców po prostu nie było stać na szpital, dlatego zwlekali i próbowali drogą tradycyjną, która nie jest taka kosztowna..... Przy okazji zadaję sobie pytanie ile jest warte życie młodego człowieka....... 200, 300, 500 Euro......?!.......

Sokodé – wrzesień 2003
Ostatnie miesiące były wypełnione, co do jednej minuty. Ponad dwa miesiące „bawiliśmy“ się prądem. Zmieniliśmy wyłącznik główny prądu i powstał problem - ciągle wybijał bezpiecznik. Zmieniliśmy całą instalację między budynkami - ponad 300 m kabla - wszystko pod ziemią. Powstała nowa rozdzielnia, każdy budynek, a jest ich 13, zasilany oddzielnie - wszystko robiliśmy sami, zatem zajęło nam to sporo czasu.
W międzyczasie były sesje dla dzieci i młodzieży - prawie 3 tygodnie. Zabrałem się też za remont mojego mieszkania, małe przeróbki murarskie, gdyż prysznic był w pokoju. Teraz wszystko jest na miejscu i tak jak być powinno, no oczywiście oprócz ciepłej wody i ogrzewania!?
No i tak nadszedł czas urlopowy. Trzeba było choć na parę dni zmienić otoczenie. Wybraliśmy się nad jezioro Togo. Woda ciepła jak w wannie, kilka kroków z pokoju i już jezioro, łódka, palmy... Można pospacerować i kąpać się nawet nocą...  księżyc rozświetlał wodę, spokój, szum wody...jak w bajce.

Sokodé – listopad 2003
Skończyła się pora mokra, która w tym roku trochę się przedłużyła. Nie jest to sprzyjające dla prosa ani bawełny, które dojrzewają w pogodzie słonecznej. Zbiory w tym roku nie bedą więc za dobre. Powoli zaczynają się upały, na razie w nocy temperatura nie przekroczyła jeszcze 30 stopni, więc nie jest źle.
W zeszłym tygodniu mieliśmy kilkudniową sesję pastoralną na temat czarów tak często występujących w Afryce. Jest to niezrozumiałe i odlegle dla Europejczyka, ale żywe i obecne w naszym codziennym życiu tutaj. Ludzie dotknięci czarami są często bezradni i w konsekwencji narażeni na smierć, gdyż zostali złozeni w ofierze, bardzo czesto przez kogoś bliskiego. Bardzo często w obliczu zagrożenia czy nieszczęścia ludzie uciekają się właśnie do tych praktyk ... niektórzy mogą powiedzieć - tak jak w średniowieczu.

Sada Est – grudzień 2003
W południe przychodzi ojciec ze swoją siedmioletnią córką (jedną z bliźniaczek). Mówi, że dziewczynka w nocy zjadła mieso od czarowników, po prostu została wciągnięta w pakt diabelski. Teraz czarownicy domagają się ofiary, zazwyczaj jest to ktoś bliski z rodziny. Mała z uporem odmawiala, lecz jest straszona, że nastepnym razem bedzie kolej na nią. Dziewczynka wyjawiła to wszysto swemu ojcu. Na szczęście pięć lat temu udzieliłem jej sakramentu chrztu świętego. Odmówiliśmy wspólnie modlitwy, pobłogosławiłem małą i wręczyłem jej medalik św. Benetykta i Matki Najświętszej. Oczywiście było jeszcze dużo rozmów i modlitw. Dziewczynka żyje - kolejny dowód na to, że Opatrzność trzyma rękę na wszystkim a kto zaufał Bogu nie musi się lękać niczego.

Kotoumboua – grudzień 2003
Pierwszy Piątek miesiąca. Msza św. o osiemnastej. Jak zwykle dużo ludzi przyszło na modlitwę. W kaplicy mrok, gdyż palą się tylko dwie lampy naftowe. Upał niesamowity, nie ma nawet najmniejszego powiewu wiatru, wszyscy wycierają pot z czoła, a jednocześnie wszyscy są bardzo radośni, gdyż nazajutrz 8 grudnia – odpust ku czci Niepokalanego Poczęcia Matki Bożej
Po Mszy św. i błogosławieństwie Najśw. Sakramentem, zrobiła się już atmosfera prawdziwie świąteczna. Dzieci tańczyły i śpiewały, dorośli zaś zgromadzili się by domówić i przygotować jutrzejsze uroczystości. Zrobiło się późno i nawet nie wiem, kiedy zmorzył mnie sen. Niestety nie na długo - komary dawały znać o sobie. Zapomniałem zamknąć okno i zaświeciłem lampę. Rano nie mogłem niestety za długo pospać, gdyż kto przechodził zaglądał, by zamienić kilka słów i pozdrowić – bardzo sympatyczne.
Msza św. bardzo starannie przygotowana. Ministranci rozpalili nawet kadzidło w kadzielnicy zrobionej z puszki po pomidorach. Chór śpiewał niemal jak na koncercie, czasami musiałem dyskretnie dawać znak, aby przerwać, w przeciwnym wypadku bylibyśmy w kościele do wieczora. Po Mszy św. wszyscy zgromadzili się pod apatamem by zjeść obiad odpustowy. Był ryż z sosem arachidowym i mięso (tylko po małym kawałeczku), no i oczywiście czuk - lokalne piwo z prosa. Uroczystość trwała do nocy.

A życie płynie dalej…………


Pamiętamy o słowach Jezusa - "Wszystko coście uczynili jednemu z tych najmniejszych, mnieście uczynili". Swiadomi tego szczytnego daru skladamy Wszystkim slowa podziekowania i zapewniamy, ze co miesiac odprawiana jest Msza swieta za wszystkich dobroczyncow misji.
Z pamięcią w modlitwie – ks Robert Dura FD
 Sokodé/TOGO

   
Aktualizacja 2013-12-05, 11:52

© Wszystkie Prawa Zastrzeżone © Administrator Sebastian Riedel
Użytkowanie strony oznacza zgodę na wykorzystywanie plików cookies.